Często chodził mi po głowie pomysł wypadu, na którym ktoś zawozi mnie kilkadziesiąt kilometrów od domu a ja wracam w 2 dni. I nadarzyła się okazja. Kolega jadący na weekend do domu rodzinnego podwiózł mnie w okolice wsi Rogoźno; niedaleko Widawy. W ciepłe piątkowe popołudnie znalazłem się w lesie. Przed rozbiciem noclegu chciałem jeszcze przekroczyć rzekę Widawkę. Z tego powodu kierowałem się w stronę mostu kolejowego. Tu po raz pierwszy popełniłem błędy w nawigacji. Musiałem nieco nadłożyć drogi i przejść podmokłą łąkę co skończyło się zmoczeniem butów.
Przekroczyłem most i po chwili byłem już w pobliskim lesie. Znalazłem odpowiednie miejsce i rozbiłem obozik. Za palenisko posłużył mi na tym wypadzie palnik na dyktę własnej roboty. W nocy było pełno komarów. Moskitiera, w którą wyposażony jest namiot, przydała się.
Następnego dnia próbowałem podążać zaplanowaną wcześniej trasą. Było to utrudnione. Niedokładna mapa i moje nawigowanie spowodowały iż cały dzień błądziłem w poszukiwaniu drogi do tymczasowego celu jakim było Uroczysko Święte Ługi – nad, którym miałem znaleźć się po raz pierwszy. Po drodze natknąłem się kilkukrotnie na bagna. Próby ich przebrnięcia spełzły na niczym i pozostało mi tylko poszukiwanie dróg okrężnych. Poza tym spotkałem żurawie oraz łanie z młodym. Natknąłem się, także na powojenny bunkier o nazwie GROŹNY w okolicy wsi Faustynów. Dzień zakończyłem jednak tak jak planowałem nad Ługami.
Kolejnego dnia nie obyło się również bez problemów w orientacji. Brnąłem jednak przed siebie i w niedzielne popołudnie znalazłem się już bez większych przygód w domu.
Na tym wypadzie nauczyłem się regularnie spoglądać na kompas oraz kontrolować swoją pozycję i kierunek marszu. Od tej pory Uroczysko Święte Ługi stało się częstym miejscem moich weekendowych wypadów.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz