Miesiąc po zlocie a ja jeszcze nie byłem w terenie. No nie może być. I wyruszyłem. Szósta rano. W sobotni poranek ludzie pomału budzą się w swoich betonowych miejskich klatkach a ja uśmiechnięty maszeruję przed siebie.
Postanowiłem poznać bliżej poznać część lasu na północ od wsi Zbyszek a na wschód od Świętych Ługów. Tym razem dotarłem tam na własnych nogach. Mijając po drodze wsie Wierzchy Kluckie, Cisza i Firlej. Niedaleko za ostatnią z nich pod wielkim dębem nad strumieniem zrobiłem sobie postój. Wrzątek przygotowywałem za każdym razem na dykcie w butelce aluminiowej po wodzie ognistej.
Po postoju zostało mi już tylko minąć wieś Zbyszek i tuż za nią rozpoczyna się las. Człowieka z pogórza na tej nizinie cieszy każdy pagórek. Zastałem ich na miejscu kilka. Porośnięte głównie lasem iglastym. Drzewa liściaste częściej występują przy terenach podmokłych mniej dostępnych i mało przydatnych pod uprawy.
Hurrrrra. Widok tak pogryzionych drzew może świadczyć tylko o jednym. Postanowiłem sobie wrócić w to miejsce nazajutrz.
Rzeka Pilsia przecina ten obszar leśny i tworzy szeroki pas terenów okresowo zalewanych. Tereny te pokryte są gęstą i wysoką roślinnością typu trawiastego. Wzdłuż tych terenów rozmieszczone są myśliwskie ambony. Ponanosiłem sobie na mapie ich pozycje a jedna z nich posłużyła mi jako schronienie w nocy.
Tuż po zmroku szybko zasnąłem. Obudziłem się zziębnięty około godziny dwudziestej. Zagotowanie wody w temperaturze kilko stopni poniżej zera zajęło mi około godziny. Łobsze. Trzeba jeszcze popracować nad tymi palniczkami.
W nocy zmarzłem. Letni śpiwór, poncho i karimata BW nie wystarczyły. Wydaje mi się nawet, że na gruncie było by mi nawet cieplej. Mam temat do przemyśleń.
Wstające słoneczko szybko zakryły chmury i tyle je widziałem. Ruszyłem więc w dalszą drogę. Zrobiłem może z dwieście metrów i ... Wrrrrrrr. Moim oczom ukazał się piękny paśnik wypełniony siankiem. Dlaczego wczorajszego wieczoru nie zrobiłem tych kilku kroków więcej!?. Takich paśników znalazłem jeszcze kilka. No nic. Będą na potem.
Spacerując natknąłem się na osadę należącą do koła łowieckiego z Zelowa. Tego sportu nigdy nie zrozumiem.
Prawdziwi przyjaciele lasu no nie.
Powróciłem jeszcze na miejsce prawdopodobnego przebywania bobrów. I prawdopodobnie widziałem żeremie. Dojście jednak do brzegu i dojrzenie czegokolwiek na stawie jest bardzo utrudnione. I bardzo dobrze.
Spacer zaliczam do udanych. Moje pierwsze biwakowanie poniżej zera. No i urokliwe miejsca jakie widziałem.