Jeszcze w sobotnie popołudnie rysowała się perspektywa spędzenia niedzieli w betonowo-blokowych okolicznościach przyrody a już na wieczór snułem plany całodniowego spaceru. Spaliły jednak na panewce gdyż po mroźnej nocy cinkus odmówił współpracy. Nic to. Pomaszerowałem do pobliskiego lasu. Nie nastawiałem się na jakieś spektakularne widoki ani spotkania. A tu proszę. Najpierw polujący myśliwi skierowali mnie w zupełnie inną stronę. Później dłuższe poszukiwanie miejsca na ognisko. I trafiłem do starej części lasu z gęstym podszytem, źródełkami i strumyczkami. Spotkałem również dziki. I znalazłem barłóg lochy. Niesamowity widok. Dokładnie wyścielone „gniazdo”, głębokie na jakieś 20 cm. Kilkadziesiąt metrów dalej rozpaliłem ognisko. Zaparzyłem herbatę ze świerka i zjadłem musli. I wtedy dreszcz przeszedł mi po plecach. Uświadomiłem sobie, że mogłem trafić na oproszoną lochę. Dopiłem herbatkę i spokojnie wróciłem do domu. Dzień mroźny do południa słoneczny skończył się zachmurzonym niebem. Zdobyłem kolejne doświadczenia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz