środa, 30 listopada 2011

12-13 XI 2011

   Miesiąc po zlocie a ja jeszcze nie byłem w terenie. No nie może być. I wyruszyłem. Szósta rano. W sobotni poranek ludzie pomału budzą się w swoich betonowych miejskich klatkach a ja uśmiechnięty maszeruję przed siebie.


   Postanowiłem poznać bliżej poznać część lasu na północ od wsi Zbyszek a na wschód od Świętych Ługów. Tym razem dotarłem tam na własnych nogach. Mijając po drodze wsie Wierzchy Kluckie, Cisza i Firlej. Niedaleko za ostatnią z nich pod wielkim dębem nad strumieniem zrobiłem sobie postój. Wrzątek przygotowywałem za każdym razem na dykcie w butelce aluminiowej po wodzie ognistej.  

   
   Po postoju zostało mi już tylko minąć wieś Zbyszek i tuż za nią rozpoczyna się las. Człowieka z pogórza na tej nizinie cieszy każdy pagórek. Zastałem ich na miejscu kilka. Porośnięte głównie lasem iglastym. Drzewa liściaste częściej występują przy terenach podmokłych mniej dostępnych i mało przydatnych pod uprawy.


      Hurrrrra. Widok tak pogryzionych drzew może świadczyć tylko o jednym. Postanowiłem sobie wrócić w to miejsce nazajutrz.


   Rzeka Pilsia przecina ten obszar leśny i tworzy szeroki pas terenów okresowo zalewanych. Tereny te pokryte są gęstą i wysoką roślinnością typu trawiastego. Wzdłuż tych terenów rozmieszczone są myśliwskie ambony. Ponanosiłem sobie na mapie ich pozycje a jedna z nich posłużyła mi jako schronienie w nocy.


   Tuż po zmroku szybko zasnąłem. Obudziłem się zziębnięty około godziny dwudziestej. Zagotowanie wody w temperaturze kilko stopni poniżej zera zajęło mi około godziny. Łobsze. Trzeba jeszcze popracować nad tymi palniczkami.
   W nocy zmarzłem. Letni śpiwór, poncho i karimata BW nie wystarczyły. Wydaje mi się nawet, że na gruncie było by mi nawet cieplej. Mam temat do przemyśleń.


   O świcie zagotowałem wodę na zupkę z "Radomia". Oczywiście swoje to potrwało ale po mroźnej nocy oceniam, że to była najlepsza zupka w moim życiu.
   Wstające słoneczko szybko zakryły chmury i tyle je widziałem. Ruszyłem więc w dalszą drogę. Zrobiłem może z dwieście metrów i ... Wrrrrrrr. Moim oczom ukazał się piękny paśnik wypełniony siankiem. Dlaczego wczorajszego wieczoru nie zrobiłem tych kilku kroków więcej!?. Takich paśników znalazłem jeszcze kilka. No nic. Będą na potem.


   Spacerując natknąłem się na osadę należącą do koła łowieckiego z Zelowa. Tego sportu nigdy nie zrozumiem.


Prawdziwi przyjaciele lasu no nie.

   Powróciłem jeszcze na miejsce prawdopodobnego przebywania bobrów. I prawdopodobnie widziałem żeremie. Dojście jednak do brzegu i dojrzenie czegokolwiek na stawie jest bardzo utrudnione. I bardzo dobrze.


   Spacer zaliczam do udanych. Moje pierwsze biwakowanie poniżej zera. No i urokliwe miejsca jakie widziałem.





wtorek, 1 listopada 2011

Zlot jesienny

Zloty

30-31 VIII 2011

   Kolejna eksploracja Świętych Ługów. Za cel obrałem sobie odnalezienie przejścia wokół zbiornika wschodniego po jego południowej stronie. Okazało się, że takiego przejścia nie ma. Pozostaje jedynie brnięcie przez bagna lub droga skrajem wsi, której jeszcze nie próbowałem. Kilka zdjęć z uroków Uroczyska.









   Po południu zabrałem się za wyplatanie daszku z liści pałki wodnej. Chciałem pod nim spędzić noc. Praca jednak okazała się żmudna i męcząca. Wyplecenie około jednego metra kwadratowego zajęło mi niespełna pięć godzin. Zrezygnowałem z dalszej pracy. Komary cięły niemiłosiernie i słońce chyliło się ku zachodowi. Poniżej fotki z wyplotki :).



   Postanowiłem spędzić noc pod ponchem. Po dwóch godzinach walki z insektami poległem. Późnym wieczorem rozłożyłem gossamerka i już smacznie spałem do samego rana. Mata z pałki wodnej posłużyła mi jako dywanik. Bardzo miły i przyjemny zresztą.


   Budząc się o świcie stwierdziłem, że czas mnie nie goni i nigdzie mi się nie śpieszy. Spałem więc dalej w kojących zszarpaną miastem duszę dźwiękach lasu.


   Drugiego dnia zebrałem kilka grzybków. Mało nie naciąłem się przy tym na szatany, które znalazły się już w mojej siatce. W porę się jednak zorientowałem.


   

24 VII 2011

   Udało mi się wreszcie spędzić kilka godzin po dłuższej przerwie na łonie natury. Pomaszerowałem w mniej dostępne obszary Świętych Ługów. Podmokłe tereny i zarośla tworzą naprawdę niezwykłą atmosferę. Tylko komary niewrażliwe na piękno otaczającej przyrody krwiożerczo uprzykrzają chwile błogiego spokoju. Kierując się na zachodni zbiornik umęczyłem się, ubabrałem w błocie, podrapałem i zadowolony po spotkaniu z zaskrońcem wyszedłem na brzeg.





   Po pożegnaniu kilku kleszczy i odpoczynku skierowałem się na północ. Natrafiłem w znanym mi już miejscu na wycinkę. Prawdopodobnie jedna z wakacyjnych ulew powyginała sosny, które nie wróciły już do swojego wcześniejszego kształtu.


Postanowiłem skorzystać z okazji i zbudować swój pierwszy szałas. Materiału miałem pod dostatkiem. Najpierw przywiązałem sznurkami poprzeczkę do sąsiadujących ze sobą drzew. O poprzeczkę oparłem "krokwie".


Na wierzch ułożyłem płaty mchu. Był on zruszany na całym obszarze wycinki.


Kolejną warstwę stanowiły gałęzie z zielonym jeszcze igliwiem. Poutykałem je szczelni przyciskając jednocześnie warstwę mchu.


Budowa zajęła mi około trzech godzin. Robiłem to jednak pierwszy raz i w ramach ćwiczeń. Gdybym miał wykorzystać taki szałas na kilkudniowe schronienie poucinał bym odpowiednio wystające części krokiew,   dobudował ściny boczne i przygotował odpowiednio miejsce do spania. Czas nie pozwalał jednak na spędzenie nocy w lesie a budowa nie w żaden sposób nie wyrządziła szkody przyrodzie.


Pozostały czas wykorzystałem na przećwiczenie sposobów rozkładania poncho BW jako schronienia. Jest to naprawdę przydatny element ekwipunku ale trzeba umieć z niego skorzystać.


Wracając odwiedziłem jeszcze jedno znane miejsce i z żalem pożegnałem się z lasem.



P.s. Kilka dni później pojechałem sprawdzić stan mojego szałasu. Wiedziałem już, że budując go zachowałem odpowiedni kat spadku. Warstwa dachu powinna być jednak grubsza; około 30 cm. Moja miała blisko 20 cm. Jedna z linek pękła i szałas obsunął się na jeden bok. Mimo to jestem zadowolony. Dobra lekcja na przyszłość.

VIII Załęczański park Krajobrazowy

VII Przedborski Park Krajobrazowy 21-22 V 2011

ŁS 7-8 V 2011

Zlot wiosenny

ŁS 6 III 2011

Rower 21 VII 2010

relacja wkrótce

sobota, 6 sierpnia 2011

20 II 2011

   Jeszcze w sobotnie popołudnie rysowała się perspektywa spędzenia niedzieli w betonowo-blokowych okolicznościach przyrody a już na wieczór snułem plany całodniowego spaceru. Spaliły jednak na panewce gdyż po mroźnej nocy cinkus odmówił współpracy. Nic to. Pomaszerowałem do pobliskiego lasu. Nie nastawiałem się na jakieś spektakularne widoki ani spotkania. A tu proszę. Najpierw polujący myśliwi skierowali mnie w zupełnie inną stronę. Później dłuższe poszukiwanie miejsca na ognisko. I trafiłem do starej części lasu z gęstym podszytem, źródełkami i strumyczkami. Spotkałem również dziki. I znalazłem barłóg lochy. Niesamowity widok. Dokładnie wyścielone „gniazdo”, głębokie na jakieś 20 cm. Kilkadziesiąt metrów dalej rozpaliłem ognisko. Zaparzyłem herbatę ze świerka i zjadłem musli. I wtedy dreszcz przeszedł mi po plecach. Uświadomiłem sobie, że mogłem trafić na oproszoną lochę. Dopiłem herbatkę i spokojnie wróciłem do domu. Dzień mroźny do południa słoneczny skończył się zachmurzonym niebem. Zdobyłem kolejne doświadczenia.


Rekonesans

Osiemnastego września roku pańskiego 2010 wybrałem się do lasu w rejonie Uroczyska Święte Ługi. Celem było poznanie szaty roślinnej oraz zróżnicowania terenu. Informacje te służyć mi mają do planowania w przyszłości, krótkich weekendowych wypadów.
Ponieważ przygodę rozpocząłem późno postanowiłem szybko poszukać miejsca na nocleg i przygotować opał. Las otaczający torfowisko jest bardzo gęsty. Nie ma wiec problemu na stanie się w nim niewidocznym. Rozłożyłem poncho i namiot. Po zmroku rozpaliłem ognisko i zaparzyłem herbatkę z gałązek świerka. Przez całą noc słychać było porykiwania jeleni oraz huki wystrzałów prawdopodobnie z broni palnej. Około godziny dwudziestej drugiej położyłem się spać. Spałem do szóstej rano, budząc się kilkakrotnie.Przez noc chmury się rozeszły i cały następny dzień był pogodny.Dawało się jednak odczuć nadchodzącą jesień, gdyż powietrze nie wiele się nagrzało i powiewał delikatny chłodny wiaterek. Do południa rozejrzałem się po części lasu gdzie znajduje się torfowisko i zarastające nim stawy.
Roślinność typowa dla tego rodzaju środowiska oraz grząski grunt powodują, że teren jest trudno a momentami niedostępny. Znajdują się tam jednak ścieżki, które zalewane są okresowo w zależności od warunków pogodowych. Poznanie labiryntu jaki tworzą wydaje się się być kluczem do wnikliwszej obserwacji przyrody. Las na północ od uroczyska stanowią głownie sosny. Widoczność w nim mieści się w granicach od kilkunastu do kilkudziesięciu metrów. Teren jest pofałdowany. Taki widok wzbudza miłe wrażenie i chęć poznania co kryje się za kolejnym pagórkiem. Ponieważ jest to teren gdzie grzyby ochoczo wyglądają spod ściółki, a kalendarz i aura tego dnia im sprzyjały, nie trudno było spotkać amatorów przysmaków jesiennego lasu. Również i ja, spacerując nie pogardziłem grzybkami podjadając po drodze borówki.
To była moja dziesiąta samotna nocka w terenie i jak zawsze miło spędzony czas.

niedziela, 15 maja 2011

Łabędź z wkładką

   Kiedyś wykonałem łabędzia jako prezent dla znajomych na wesele. Ponieważ życzeniem ich było zamiast kwitów od gości dostać butelkę wytrawnego wina postanowiłem nieco urozmaicić podarunek.

Skrzat

   Z okazji zlotu forumowej społeczności reconnet.pl zmajstrowałem skrzata i ogłosiłem konkurs na imię dla tego leśnego papierowego ludka. Z pośród kilkunastu propozycji forumowicze wybrali imię Przeszczep. Okazało się bowiem, że skrzat bardzo przypomina jednego z forumowych kolegów, który przedstawia się tym nickiem. Zwycięzca konkursu odebrał figurkę na zlocie i z własnej woli zobowiązał się przekazać ją koledze, na którego cześć został ochrzczony. Tak więc przedstawiam - oto forumowy skrzat Przeszczep

Pocisk

   Niedawno wykonałem sobie zestaw do gotowania. A może właściwiej byłoby napisać do zagotowania wody. Gabaryty całości nie zachęcają raczej do kulinarnych podbojów kniei – i nie miały. Chodziło mi raczej o lekki zestaw na 2, 3 dni do zagotowania wody w celu przyrządzenia np. mieszanki na bazie kuskusa i/lub herbaty. 

   Na mój zestaw składają się:
- puszka – zrobiona z wewnętrznego naczynia termosu,
- kubek, pokrywka – odzyskana również z termosu,
- palnik – zrobiony z dozownika po lakierze do włosów,
- butelka po wodzie 0,3L,
- opakowanie po kaszce dla dzieci jako naczynie do zaparzania kuskusa,
- osłona – zrobiona z folii aluminiowej,
- plastikowa łyżka,
- pokrowiec – uszyty z lekkiego materiału.
Całość waży 486gr łącznie z denaturatem. 


    Po testach na balkonie zabrałem zestaw na kolejne spotkanie ekipy Łódzkiej. Wnioski są następujące:
- palnik jest wrażliwy na wiatr; jego nagłe podmuchy mogą zgasić płomień,
- osłonę należy ustawić jak najbliżej, zostawiając jedynie minimalny prześwit dla przepływu ciepłego powietrza,
- czas zagotowania około 0,3L wody, od 5 do 8 minut,
- palnik należy umieszczać na stabilnym nieprzepuszczającym cieczy podłożu; w przyszłości muszę zabierać dodatkowy kawałek folii aluminiowej jako podkładki,
- po nalaniu dykty do palnika należy go oblać dodatkowo z zewnątrz – dzięki temu po podpaleni denaturat w palniku szybciej zaczyna wrzeć; wtedy można ustawić puszkę,
- przy umiejętnym korzystaniu z zestawu spala się niewielka ilość paliwa; oceniam, że 0,3L może starczyć nawet na czterodniowy wypad. 


    Dlaczego ultra?
Pocisk jest z pewnością ultra tani. Jeżeli założyć, że wszystkie elementy zostały wykonane/dobrane z zużytych już materiałów to nie wydałem ani grosza. Zainwestowałem jedynie czas, z przyjemnością zresztą.
Zestaw waży 172 gr. nie licząc butelki z denaturatem. Myślę, że spokojnie można zaliczyć taki wynik jako ultra lekki.
Całość liczy 20cm wysokości przy średnicy φ=7,5cm. Pocisk mieści się wszędzie, jest ultra kompaktowy.